wtorek, 28 maja 2013

ONE-SHOT - "Jest ta­ka miłość, która nie umiera, choć za­kocha­ni od siebie odejdą." [Asuma x Kurenai]

ONE-SHOT - Asuma x Kurenai

Dla Minnou Josei. Za pomoc, wsparcie i walkę, bym nadal pisała. Dziękuję.

***

"Jest ta­ka miłość, która nie umiera, choć za­kocha­ni od siebie odejdą." ~ Jan Twardowski


Gdy usłyszałem, od Gaia, że Kurenai nie ma w stadzie od kilku godzin, wiedziałem, że coś jej się stało. Od mojego ojca dowiedziałem się, że poszła na zachód. W stronę obozowiska hien.
- Na zachód?- wysapałem biegnąc w stronę mojej partnerki.- Kurenai, co ci odwaliło?
Owszem, może i hieny nie były najlepsze w walce, ale zawsze atakowały z przewagą liczebną. Skoro Kurenai poszła tam sama, nie ma szans. Co z tego, że jest jedną z najlepszych lwic w naszym stadzie?
Na teren hien wbiegłem po dwóch minutach wyczerpującego biegu. Powietrze przeszył mrożący krew w żyłach śmiech. Stanąłem z jedną łapą w górze. Zacząłem nasłuchiwać.
Gdy określiłem, skąd dochodzi dźwięk, pobiegłem w tamtym kierunku. Biegłem na łeb, na szyję. Byle być przy Kurenai. Wiatr targał moją czarną grzywę, a źdźbło trawy, które zawsze mam w paszczy, już dawno wyleciało.
Nie zwracałem na nic uwagi. Teraz liczyła się tylko Kurenai.
Gdy zobaczyłem krąg hien, przyśpieszyłem. Powietrze znów przeszył ten okrpony śmiech. Zacisnąłem zęby i przygotowałem się do skoku. Naprężyłem mięśnie i wyskoczyłem. Będąc w powietrzu zauważyłem, że Kurenai przestraszona jest w środku kręgu, z każdej strony otaczały ją hieny. Z tyłu miała skałę. [Trochę nielogiczne, bo jak z każdje strony otaczały ją hieny, to z tyłu też powinny, ale nie wiedziałam, jak napisać, wybacz c;]
Wylądowałem pół metra przed nią, metr przed hienami.
- A-Asuma? – spytała zdziwiona. – Co tu robisz?
- Ratuję ci skórę – odparłem z uśmiechem.
Odwróciłem głowę w stronę hien. Zawarczałem głośno, strasznie i wyraźnie, a przestraszone zwierzęta cofnęły się o krok.
Jedna z nich, jak dla mnie za odważna, wyszła przed szereg. Warknąłem na nią krótko dając jej do zrozumienia, że ją rozgniotę, jeśli zaczniemy walczyć. Chucherkowate zwierzę jednak mojej aluzji nie pojęło, więc skoczyło z pazurami do mojej twarzy. Machnąłem łapą odrzucając hienę, która wleciała na skałę z lekkim piskiem.
Zawarczałem jeszcze raz na zwierzęta. Kątem oka zobaczyłem, że obok mnie staje Kurenai. Uśmiechnąłem się półgębkiem dodając jej otuchy. Widziałem, jak swoimi czerwonymi oczami lustruje hieny licząc, ile ich jest.
- Siedemdziesiąt cztery – szepnęła do mnie.
 - Damy radę – odparłem.
Hieny się na nas rzuciły. Zaczęły mnie gryźć po całym ciele. Straciłem Kurenai z widoku. Wysunąłem pazury po czym machałem łapami na oślep. Każda hiena, którą pokonywałem była zastępowana przez kolejną.
- Kurenai, uciekaj! – krzyknąłem nadal walcząc z zwierzętami. – Uciekaj do stada! Pokonam ich i wrócę!
- Nie! – Usłyszałem. – Dobrze wiem, że nie wrócisz!
- Cholera, Kurenai! Uciekaj!
Przebiłem się przez hieny i spojrzałem na lwicę. Patrzyła na mnie z załzawionymi oczami. [Lwy płaczą?]
- Nie zostawię cię samego...
- Biegnij. Uciekaj, wrócę.
- Nie wrócisz...
- Obiecuję, Kurenai. Wrócę – odparłem strącając hienę z mojego grzbietu. – Uciekaj!
Lwica kiwnęła głową, po czym zaczęła biec w stronę stada. Hieny próbowały ją powstrzymać.
Ryknąłem wściekły, po czym rzuciłem się w wir walki z hienami. Dobrze wiedziałem, że patrzyłem na Kurenai ostatni raz. Po prostu, musiałem ją chronić.
Drapałem, gryzłem, kopałem. Wszystko po to, by obronić Kurenai. Ciągle coraz bardziej krwawiłem. Ran przybywało. Gdy zamykałem oczy, by odejść, wyobraziłem sobie uśmiechniętą Kurenai. Na moich ustach zagościł uśmiech, po czym zamknąłem powieki.
Mój czas minął.

***
Gdy uciekałam, dobrze wiedziałam, że nie zobaczę już Asumy.
Przez łzy widziałam już stado. Przyśpieszyłam mimo bólu w mojej klatce piersiowej. Wbiegłam na nasz teren.
- Hę? – usłyszałam obok siebie. – Kurenai-sensei? A gdzie Asuma-sensei?
Głos rozpoznałam bez trudu.
- Kiba – wysapałam. – Leć po kogokolwiek. Asuma walczy z hienami.
Mój uczeń kiwnął głową, po czym odbiegł ode mnie. Padłam na ziemię wykończona i przymknęłam oczy rozkoszując się afrykańskim słońcem.
Chwila! Bo jeszcze usnę!
Obok mnie stanął Kakashi z Gaiem.
- Kiba po nas przybiegł... – powiedział lew z szarym pyskiem.
- Rozgnieciemy te hieny naszą siłą młodości! – wydarł się drugi z czarną grzywą na kształt garnka.
- To nie żarty, Gai – wytłumaczył mu drugi lew.
- Chodźcie – powiedziałam. – Pomóżmy Asumie.
Lwy kiwnęły głową. Zaczęliśmy biec w stronę terenu hien. Ja mimo mojej zadyszki i braku sił biegłam dalej.
Powietrze przeszył śmiech.
Momentalnie przyśpieszyłam, a Kakashi i Gai dotrzymali mi tępa. Gdy wbiegliśmy na teren hien, od razu wiedzieliśmy, gdzie biec. Na piasku była kałuża krwi. W niej leżał Asuma. Hien nigdzie nie było.
Padłam przy Asumie. Miał zamknięte oczy, a ranna klatka piersowa się nie ruszała pod wpływem oddychania.
Zacisnęłam oczy. Łzy nie wyleciały. Obok mnie stanęli Kakashi i Gai.
- Weźmiecie ciało? – zapytałam po chwili ciszy.
- Oczywiście – odparł Kakashi.
Zaczęłam powoli iść w stronę stada, a za mną lwy z ciałem Asumy. Łzy swobodnie leciały po mojej twarzy.
Właśnie straciłam ukochanego. Nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli.
Dobrze wiedziałam, że to moja wina.

***
Tak więc... 
One-shot krótki (trzy strony w Wordzie), ale nie umiałam tego dłużej napisać.
Piszcie, co myślicie i zamawiajcie sobie jakieś one-shoty, to Wam napiszę.