ONE-SHOT - Asuma x
Kurenai
Dla Minnou Josei. Za pomoc, wsparcie i walkę, bym
nadal pisała. Dziękuję.
***
"Jest taka miłość, która nie umiera, choć zakochani od siebie odejdą." ~ Jan Twardowski
Gdy
usłyszałem, od Gaia, że Kurenai nie ma w stadzie od kilku godzin, wiedziałem,
że coś jej się stało. Od mojego ojca dowiedziałem się, że poszła na zachód. W
stronę obozowiska hien.
- Na
zachód?- wysapałem biegnąc w stronę mojej partnerki.- Kurenai, co ci odwaliło?
Owszem, może
i hieny nie były najlepsze w walce, ale zawsze atakowały z przewagą liczebną.
Skoro Kurenai poszła tam sama, nie ma szans. Co z tego, że jest jedną z
najlepszych lwic w naszym stadzie?
Na teren
hien wbiegłem po dwóch minutach wyczerpującego biegu. Powietrze przeszył
mrożący krew w żyłach śmiech. Stanąłem z jedną łapą w górze. Zacząłem
nasłuchiwać.
Gdy
określiłem, skąd dochodzi dźwięk, pobiegłem w tamtym kierunku. Biegłem na łeb,
na szyję. Byle być przy Kurenai. Wiatr targał moją czarną grzywę, a źdźbło trawy,
które zawsze mam w paszczy, już dawno wyleciało.
Nie
zwracałem na nic uwagi. Teraz liczyła się tylko Kurenai.
Gdy zobaczyłem
krąg hien, przyśpieszyłem. Powietrze znów przeszył ten okrpony śmiech. Zacisnąłem
zęby i przygotowałem się do skoku. Naprężyłem mięśnie i wyskoczyłem. Będąc w
powietrzu zauważyłem, że Kurenai przestraszona jest w środku kręgu, z każdej
strony otaczały ją hieny. Z tyłu miała skałę. [Trochę nielogiczne, bo jak z
każdje strony otaczały ją hieny, to z tyłu też powinny, ale nie wiedziałam, jak
napisać, wybacz c;]
Wylądowałem
pół metra przed nią, metr przed hienami.
- A-Asuma? –
spytała zdziwiona. – Co tu robisz?
- Ratuję ci
skórę – odparłem z uśmiechem.
Odwróciłem
głowę w stronę hien. Zawarczałem głośno, strasznie i wyraźnie, a przestraszone
zwierzęta cofnęły się o krok.
Jedna z
nich, jak dla mnie za odważna, wyszła przed szereg. Warknąłem na nią krótko dając
jej do zrozumienia, że ją rozgniotę,
jeśli zaczniemy walczyć. Chucherkowate zwierzę jednak mojej aluzji nie pojęło,
więc skoczyło z pazurami do mojej twarzy. Machnąłem łapą odrzucając hienę,
która wleciała na skałę z lekkim piskiem.
Zawarczałem
jeszcze raz na zwierzęta. Kątem oka zobaczyłem, że obok mnie staje Kurenai.
Uśmiechnąłem się półgębkiem dodając jej otuchy. Widziałem, jak swoimi
czerwonymi oczami lustruje hieny licząc, ile ich jest.
-
Siedemdziesiąt cztery – szepnęła do mnie.
- Damy radę – odparłem.
Hieny się na
nas rzuciły. Zaczęły mnie gryźć po całym ciele. Straciłem Kurenai z widoku.
Wysunąłem pazury po czym machałem łapami na oślep. Każda hiena, którą
pokonywałem była zastępowana przez kolejną.
- Kurenai,
uciekaj! – krzyknąłem nadal walcząc z zwierzętami. – Uciekaj do stada! Pokonam
ich i wrócę!
- Nie! –
Usłyszałem. – Dobrze wiem, że nie wrócisz!
- Cholera,
Kurenai! Uciekaj!
Przebiłem
się przez hieny i spojrzałem na lwicę. Patrzyła na mnie z załzawionymi oczami.
[Lwy płaczą?]
- Nie
zostawię cię samego...
- Biegnij.
Uciekaj, wrócę.
- Nie
wrócisz...
- Obiecuję,
Kurenai. Wrócę – odparłem strącając hienę z mojego grzbietu. – Uciekaj!
Lwica
kiwnęła głową, po czym zaczęła biec w stronę stada. Hieny próbowały ją
powstrzymać.
Ryknąłem
wściekły, po czym rzuciłem się w wir walki z hienami. Dobrze wiedziałem, że
patrzyłem na Kurenai ostatni raz. Po prostu, musiałem ją chronić.
Drapałem,
gryzłem, kopałem. Wszystko po to, by obronić Kurenai. Ciągle coraz bardziej
krwawiłem. Ran przybywało. Gdy zamykałem oczy, by odejść, wyobraziłem sobie uśmiechniętą Kurenai. Na moich ustach
zagościł uśmiech, po czym zamknąłem powieki.
Mój czas
minął.
***
Gdy
uciekałam, dobrze wiedziałam, że nie zobaczę już Asumy.
Przez łzy
widziałam już stado. Przyśpieszyłam mimo bólu w mojej klatce piersiowej.
Wbiegłam na nasz teren.
- Hę? –
usłyszałam obok siebie. – Kurenai-sensei? A gdzie Asuma-sensei?
Głos
rozpoznałam bez trudu.
- Kiba –
wysapałam. – Leć po kogokolwiek. Asuma walczy z hienami.
Mój uczeń
kiwnął głową, po czym odbiegł ode mnie. Padłam na ziemię wykończona i
przymknęłam oczy rozkoszując się afrykańskim słońcem.
Chwila! Bo
jeszcze usnę!
Obok mnie
stanął Kakashi z Gaiem.
- Kiba po
nas przybiegł... – powiedział lew z szarym pyskiem.
-
Rozgnieciemy te hieny naszą siłą młodości! – wydarł się drugi z czarną grzywą
na kształt garnka.
- To nie
żarty, Gai – wytłumaczył mu drugi lew.
- Chodźcie –
powiedziałam. – Pomóżmy Asumie.
Lwy kiwnęły
głową. Zaczęliśmy biec w stronę terenu hien. Ja mimo mojej zadyszki i braku sił
biegłam dalej.
Powietrze
przeszył śmiech.
Momentalnie
przyśpieszyłam, a Kakashi i Gai dotrzymali mi tępa. Gdy wbiegliśmy na teren
hien, od razu wiedzieliśmy, gdzie biec. Na piasku była kałuża krwi. W niej leżał
Asuma. Hien nigdzie nie było.
Padłam przy
Asumie. Miał zamknięte oczy, a ranna klatka piersowa się nie ruszała pod
wpływem oddychania.
Zacisnęłam
oczy. Łzy nie wyleciały. Obok mnie stanęli Kakashi i Gai.
- Weźmiecie
ciało? – zapytałam po chwili ciszy.
- Oczywiście
– odparł Kakashi.
Zaczęłam
powoli iść w stronę stada, a za mną lwy z ciałem Asumy. Łzy swobodnie leciały
po mojej twarzy.
Właśnie
straciłam ukochanego. Nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli.
Dobrze wiedziałam, że to moja wina.
***
Tak więc... One-shot krótki (trzy strony w Wordzie), ale nie umiałam tego dłużej napisać.
Piszcie, co myślicie i zamawiajcie sobie jakieś one-shoty, to Wam napiszę.